Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Magdalena Kucfir: Jak widzę krzywdę, to nie potrafię przejść obojętnie

Klaudia Pokładek
Magdalena Kucfir - jedna z założycielek i wolontariuszek „Łapy”
Magdalena Kucfir - jedna z założycielek i wolontariuszek „Łapy” Klaudia Pokładek
Do tej pory płaczę. Nie tylko jak zwierzę cierpi, ale też jak adopcja dojdzie do skutku i nadchodzi czas rozstania. Bo chociaż wiem, że nie powinnam, zdarza mi się przywiązać... - mówi Magdalena Kucfir.

Działacie w Nysie od przeszło trzech lat. Sporo zwierzaków przewinęło się przez wasze ręce?
Ogrom. Przestałam już liczyć, ale na pewno są to setki: psów, kotów, świnek morskich, chomików, wszelkiego rodzaju ptactwa i innej przypadkowej nierzadko zwierzyny. Wszystkie oczywiście porzucone, zagubione, błąkające się, a często jeszcze poszkodowane przez los. Lub człowieka. Słowem: skrzywdzone.

Skąd pomysł na „Łapę”? Jak się to wszystko zaczęło?
Oczywiście przez przypadek. Byłam wtedy jeszcze na studiach i wraz z kilkoma osobami zorganizowałam zbiórkę dla psiaków w schronisku w Konradowej. Chciałam pomóc, inni też. Poznaliśmy się lepiej, a nasza pomoc trochę się przeciągnęła. Później padł pomysł, by w takim razie, skoro i tak już zajmujemy się tym na co dzień, założyć stowarzyszenie. No i narodziła się „Łapa”.

Telefony się urywają? Dużo macie interwencji?
Cały czas dzwonią. Praktycznie nie ma tygodnia, żeby coś gdzieś jakiemuś zwierzakowi nie dolegało. Ostatnio trafił do nas kilkutygodniowy kotek z połamaną w trzech miejscach żuchwą. Na szczęście już mu trochę lepiej i prawdopodobnie z tego wyjdzie. Nie wiadomo, co mu się przytrafiło, ale pewnym jest, że obok nieszczęśliwych wypadków, to zwierzęta niestety trafiają też na złych opiekunów. Niektórzy są nieodpowiedzialni, inni bez serca. Zdarzają się nam koty z dziurami zamiast oczu, psy praktycznie bez sierści, zawirusowane, połamane, wychudzone. Znalezione w jednym miejscu trzy dorosłe maltańczyki ze sfilcowana sierścią i problemami z psychiką. A jeden z kociaków był do tego stopnia zagłodzony, że nie potrafił ustać, ciągle się przewracał. Wszystkie żebra mu było widać, więc Kostek go nazwaliśmy. Szanse miał niewielkie na przeżycie, ale dał radę. Jest też grupa ludzi, którzy z różnych powodów chcą się pozbyć pupilów. I wówczas dzwonią do nas i szantażują; że wyrzucą z domu, że uśpią i takie tam. Odmawiam rzadko, bo sumienie nie pozwala. Brak asertywności, to chyba moja najgorsza cecha.

A nietypowe okazy? Jakie mieliście u siebie?
Był bocian, jeży nie liczę, bo zajmuje się nimi pani od jeży. Była świnka morska znaleziona gdzieś na ulicy, króliki pod nyskim kinem, mała kuna wyrzucona pod bazyliką. Albo czapla ze złamanym skrzydłem i całe mnóstwo ptaków, które latem wypadają z gniazd. Czasem ludzie niepotrzebnie je do nas przynoszą, bo w naturalnych warunkach nierzadko szybciej wracają do zdrowia. No, ale z drugiej strony rozumiem, że ktoś się martwi, bo ja sama obok cierpiącego stworzenia nie potrafię przejść obojętnie.

No właśnie, dajesz radę im pomagać, a jednocześnie się przy tym nie rozklejać? Płaczesz czasem?
Nie raz, nie dwa. Do tej pory zdarza mi się. Ale zdaję sobie sprawę, że muszę trzeźwo myśleć, żeby pomóc. Mój płacz nic nie pomoże, kiedy trzeba działać. Przy czym prawda jest taka, że pracując ze zwierzętami trzeba stać gdzieś po środku: człowiek nie może podchodzić zbyt emocjonalnie, ale z drugiej strony nie może też być obojętny. Trzeba znaleźć coś pomiędzy, bo inaczej można zwariować. Nieraz płakałam nie tylko w obliczu wielkiej krzywdy zwierzaka, ale zdarzało się też, że po ich adopcji. Niby powinnam się cieszyć, ale ból rozstania był silniejszy. Cóż, tak już mam, że od czasu do czasu działam nieprofesjonalnie i przywiązuję się.

Dużo przez te trzy lata udało się zrealizować adopcji? Ludzie są chętni do przygarniania bezpańskich zwierząt?

Łącznie, od początku istnienia myślę, że koło 400 adopcji udało się doprowadzić do końca. Ale czasem jest to proces żmudny, czasem kończy się porażką, bo to alergie domowników, a to za granicę ktoś nagle wyjeżdża. Na szczęście, tych pozytywnych efektów jest zdecydowanie więcej. Naturalnie, przed każdą adopcją dokładnie sprawdzamy warunki, w jakich przyjdzie stworzeniu żyć i robimy wywiad środowiskowy.

Jakie psy i koty są najbardziej w Nysie pożądane?
Największym powodzeniem cieszą się oczywiście pseudorasowe. Albo szczeniaki. I białe koty. Praktycznie każdy biały ma spore szanse na adopcję. Rude też ludzie przygarniają. Każdy chce mieć nietypowego zwierzaka, z fajnym umaszczeniem. Ja sama tymczasem wzięłam ostatnio do domu kotkę, której najpewniej nikt by nie przygarnął. Jest stara, schorowana. Zostało jej może kilka miesięcy życia, a może kilka dni. Bo lat raczej już nie. Nie potrafiłam się powstrzymać, żal mi jej było.

A w domu, ile masz zwierząt?
Dwa psy i kota. U mamy trzy koty, a u siostry dwa. Cała rodzina obdarowana (śmiech).

Oprócz tego, że działasz w „Łapie”, pracujesz też w lecznicy. Taki był plan, czy miałaś inne pomysły na życie?
Pewnie, że inne. Jak zaczęła się moja przygoda ze zwierzętami, byłam na studiach, na architekturze. Poszłam tam, bo chyba nie miałam lepszej koncepcji. Ale później, jak już to wszystko się zaczęło, zrobiłam technikum weterynaryjne, roczne ratownictwo weterynaryjne, a teraz jestem na studiach z behawiorystyki zwierząt. Stwierdziłam, że jak już w tym tkwię po uszy, to powinnam wiedzieć, co i jak, żeby profesjonalnie móc pomóc.

Dlaczego właściwie pomagasz?

Nie wiem. Może dlatego, że kocham zwierzęta. Tak zwyczajnie, po prostu. Robię to z potrzeby serca i nie potrafię inaczej... Nie mogę przejść obojętnie jak widzę, że dzieje się krzywda. Jest mi przykro i... zaczynam działać.

A masz czas dla siebie? Jakieś pasje?
Moje pasje to zwierzaki i im poświęcam cały wolny czas. Po ośmiu godzinach pracy ze zwierzętami, jestem wolontariuszem w „Łapie”. A jak wrócę już do domu, to dla odmiany... idę na spacer z psem (śmiech).

Istnieje jakieś stworzenie, którego nie darzysz szczególną miłością?
Istnieje! Wszystko jestem w stanie przeżyć, ale z myszami jakoś mi nie po drodze. Nie lubię, boję się, sama nie wiem. Prędzej już szczury, chociaż i tak musiałam długo się do nich przekonywać. Jakoś chyba tak te futerkowe z ogonkami długimi nieszczególnie działają na moją wyobraźnię (śmiech).

A marzenia, plany? O osobiste nie pytam, bo przecież i tak wszystko kręci się wokół „Łapy”...
To fakt, na życie osobiste czasu nie wystarcza. Jesteśmy przed remontem całego pomieszczenia, w którym opiekujemy się zwierzakami. Chciałabym, żeby już było po, żeby można było iść dalej do przodu. I żeby więcej nas było, wolontariuszy. Tak naprawdę jest nas garstka i czasem rąk do pracy nie wystarcza. A robić jest co, bo przecież codziennie trzeba psy i koty nakarmić, umyć miski, posprzątać kuwety, podać lekarstwa, zmienić opatrunki. Nie wspominając o wyjazdach na interwencjach czy organizacji pikników charytatywnych. To nie jest łatwa praca, ale jak ktoś kocha zwierzęta, to na pewno da radę. Jak by coś, to zapraszamy!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nysa.naszemiasto.pl Nasze Miasto