MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Mirosław Pełdiak, czyli tropiciel bicykli

Fabian Miszkiel
Nowe rowery są nudne – mówi kolekcjoner Mirosław Pełdiak z Nysy. – Dobry rower musi mieć kilkadziesiąt lat, a najlepiej, jeśli pamięta jeszcze czasy II wojny.

Kiedyś próbowałem je wszystkie zliczyć. Dorachowałem do 50 i mi się odechciało - wyznaje Mirosław Pełdiak z Nysy. W jego piwnicy i pod domem, na podłodze i pod sufitem, wszędzie gdzie tylko się da, znajduje się blisko setka unikatowych zabytków techniki.

Spora część z nich ma ponad 50 lat. Pasją nyskiego kolekcjonera są rowery. Pieczołowicie gromadzi je w swojej kolekcji.
- Swój pierwszy rower kupiłem jakieś 5 lat temu na targu staroci. To był męski Triumph - opowiada Mirosław Pełdiak. - W zasadzie to nie wiem, po co go kupiłem. Skoro kupiłem, to super, ale co dalej?

Rower nie miał pedałów, a kilka elementów było mocno uszkodzonych. Przeleżał tak półtora roku w garażu. W międzyczasie nyski kolekcjoner zaczął szukać części do swojego nabytku. Kupował właściwie to, co wpadło mu w ręce. Większość części nie pasowała, więc kupił następny rower. Damkę dla żony. Potem kolejny i kolejny. Do wszystkich potrzebne były części, bo kilkudziesięcioletnie bicykle rzadko kiedy były kompletne. I tak powstała kolekcja.

Im starszy, tym ciekawszy
Mirosław Pełdiak rowery zdobywa w różny sposób, czasem kupuje wprost ze strychów, czasem przez internet, często na targach staroci w Polsce i w Czechach, ale są też historie niecodzienne.
- Zadzwonił do mnie kolega, który wracał skądś o północy, i mówi, że widzi stary rower. Od kilku dni stał pod jednym z centrów handlowych w Opolu, nieprzypięty. Stoi tam jeden dzień, stoi drugi. Kolega spytał taksówkarzy, a ci powiedzieli, że stoi już od dawna. Pyta mnie: „co robić?”. Powiedziałem: „bierz go”. Jak znajdzie się właściciel, który dokładnie opisze, jak ten rower wyglądał, to oddam - mówi.

Tak do nyskiego kolekcjonera trafił jeden z jego pierwszych rowerów, polski Bałtyk. Najstarsze eksponaty mają po 90 lat! Jak np. męski Diamant z 1926 roku albo Torpedo z 1936 roku, albo trzy lata starszy polski Orkan.

Są rowery wojskowe, miejskie, z ramą męską, z ramą damską. Sportowe. Nawet kolarkę i to nie byle jaką, bo do wyścigów torowych. Są też dziecięce rowerki.
- Specjalnie dla córki odnowiłem taki fajny z lat 50. na kołach w rozmiarze 22 cali - mówi kolekcjoner. 10-latka jeździ nim codziennie do szkoły. - Dla drugiej córki wyszykuję inny. Czeski, też z lat 50. - dodaje.

Kiedy kupował go w internecie, to wyglądał jak dla dorosłego. Gdy przyszedł, okazało się, że to miniaturka dla dziecka.

Oprócz rowerów w garażu kolekcjonera stoją niezliczone pudła, a w nich dziesiątki kilogramów części. Wszystkie starannie posegregowane. W kilku pudłach same siedzenia, w innych pedały, lampy, zębatki, błotniki, osłony, kierownice, piasty.
- Niektóre nowiuśkie, jak z fabryki - mówi, wyciągając błyszczącą, nieużywaną piastę z 1954 roku.
Wyliczać można długo. Ny­sanina interesują tylko i wyłącznie rowery stare, ale na wiele eks­ponatów z jego zbiorów można od razu wsiąść i jechać.

Detale nadają smaku
O częściach rowerowych mógłby opowiadać bez końca. O tym, że odblaski w latach 20. i później były nie plastikowe, ale szklane. Przednie lampy to też oddzielna historia. Były takie ze świecą, ale też na lampy naftowe i bardziej zaawansowane karbidowe.
- Do zbiornika lało się wodę, a zaworem regulowało płomień spalanego gazu. Wbrew pozorom dawały sporo światła - mówi kolekcjoner.

Ciekawie też wyglądały przednie zębatki. W większości modeli obręcz blatu z przodu miała wkomponowany wzór. W modelu jednej z niemieckich firm był to np. orzeł z rozpostartymi skrzydłami. Ramy dominują proste, trójkątne.

Przy tym bardzo solidne i wytrzymałe. Siodełka sprężynowane. Nie ze sztucznych materiałów jak dzisiaj, ale z grubego kawałka skóry. Co ciekawe, z biegiem czasu dopasowywały się do swojego właściciela. Zaskakujące, że niektóre z dawnych rowerów jeździły na drewnianych kołach.

Hamulce to oddzielna historia. W dawnym rowerze klocek hamulcowy znajdował się nad przed­nim kołem. Naciskało się specjalną dźwignię przy kierownicy i klocek na pionowym drążku dociśnięty do opony zatrzymywał rower.

Rowery dla panów i pań różniły się konstrukcją ramy, ale też mniejszym detalem. Te dla pań tylne koło miały obudowane siatką, żeby podczas jazdy spódnica nie wkręcała się w szprychy. Uroku starym rowerom dodawały chromowane i niklowane elementy, lampy, błotniki, kierownice. Wyglądały dostojnie. Nie było też roweru, który nie miałby z przodu, na kolumnie kierownicy emblematu z nazwą fabryki, albo zakładu rzemieślniczego, z którego pochodził. W latach przedwojennych i po wojnie, do lat 50. XX wieku powszechne były rowerowe tablice rejestracyjne. To był powszechny środek transportu.

Na tropie nyskiego roweru
- W samych tylko Niemczech było ok. 50 tys. producentów rowerów. Niektórzy produkowali po milion egzemplarzy. Ale rowery składano też w mniejszych, lokalnych warsztatach rzemieślniczych - mówi kolekcjoner.

Marzeniem Mirosława Pełdiaka jest znalezienie bicykla złożonego w nyskim zakładzie. W Nysie bowiem przed wojną istniała taka manufaktura.
- Póki co mam emblemat takiego roweru. To był raczej niewielki warsztat rzemieślniczy. Jestem pewien, że ktoś ze starszych mieszkańców Nysy coś na ten temat wie - mówi.

Poza tym nyski kolekcjoner chce zebrać jak najwięcej polskich rowerów. Z nimi jest problem, bo w przeciwieństwie do niemieckich rodzime nie były tak pieczołowicie katalogowane.

od 7 lat
Wideo

Precz z Zielonym Ładem! - protest rolników w Warszawie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nysa.naszemiasto.pl Nasze Miasto